Znowu zombie? – Recenzja World War Z

Nie ma niczego co kocham bardziej niż przeszukiwanie zwłok w grach, szczególnie gdy tych trupów jest tysiące. Strzelanie i ograbianie trupów jest tak powszechne w grach, że nie mogę przypomnieć sobie gry w której tego nie było. Spędziłem wiele godzin mojego życia przeszukując martwych pod kątem amunicji, gotówki a czasem błyszczącej patelni.

Przeszukiwanie zwłok w World War Z nie jest ciekawe. Zamiast tego jest to powtarzalne poszukiwanie klucza do jakiegoś pomieszczenia przy ciele jakiegoś biednego ochroniarza. Gracz wraz ze znajomymi bądź botami ma za zadanie przeszukać sześć trupów, jeden z nich ma przy sobie potrzebny przedmiot i za każdym razem ten przedmiot znajduje się przy ostatnim nie biegającym jeszcze trupie.

Mam wiele do zarzucenia World War Z, czteroosobową strzelankę kooperacyjną podobną do bardzo popularnego tytułu Left 4 Dead. Produkcja zawiera w sobie wszystkie najgorsze cechy tamtego tytułu: powtarzalne projekty poziomów, bezmyślne przeszkody i tendencja do wpadania na dobry pomysł i nie zeskakiwania z niego dopóki nie umrze. 

Dziwne, żeby tworzyć grę na podstawie filmu pięć lat po jego ukazaniu. Mimo to jeszcze dziwniejsze jest to, że World War Z czerpie inspiracje z filmu, kiedy w 2006 roku ukazała się fenomenalna książka Maxa Brooksa, pełna niesamowitych historii o przetrwaniu i ludzkim dramacie. Jedynym ukłonem w kierunku książki jest specjalna broń do walki wręcz „Lobo”. W grze Lobo znajduje się w DLC dla graczy, którzy zamówili edycję specjalną.

Film pozbawił mnie wszystkiego co cudowne w tej książce, to samo uczyniła gra. World War Z to beznadziejna strzelanka, która ustępuje miejsca innym o wiele lepszym grom kooperacyjnym.

Kampania obejmuje losy czterech bohaterów próbujących przetrwać w: Stanach Zjednoczonych, Japonii, Izraelu i Rosji. Dołączyłem do trzech innych graczy chodzących, strzelających i szukających amunicji i zdrowia. Otworzyliśmy wrota i staraliśmy się nie zostać wyrzuconym, otrutym lub porwanym przez potężnych specjalnych wrogów. Praca zespołowa jest kluczowa; nawet jeśli byłbym najlepszym strzelcem na świecie to sam nie poradziłbym sobie z falami wrogów albo przynajmniej byłoby to bardzo trudne. 

World War Z ma różne klasy postaci; co najlepsze postacie są wymienne. Mogę grać jako medyk każdą dowolna postacią, jeśli będę chciał zagrać slasherem jako mała japonka to mogę to zrobić. Największą frajdę sprawiła mi klasa Fixer, która może pomóc drużynie, upuszczając torby z amunicją. Uwielbiałem pomagać mojemu zespołowi przygotować się do wielkiej walki, upewniając się, że wszyscy są naładowani wyjątkowo potężnymi pociskami wybuchowymi. Awansowanie klasy dało mi dostęp do kilku interesujących umiejętności. W przypadku Fixera jeden z wyższych poziomów pozwala mi wrócić do życia, jeśli wszyscy inni w moim zespole zostaną rzucenie na ziemię.

Jest tylko jedna rzecz pożyczona z filmu, która działa. W filmie jest fragment w którym zombie wspinają się po sobie na wielki mur otaczający Jerozolimę. Uwielbiałem oglądać ten rój w czasie walki gdy wspina się na przeszkody. Strzelanie w podstawę powoduje, że rój zapada się pod sobą niczym piasek w Minecrafcie.  Cóż, to już wszystko. Skończyłem całą kampanię w ciągu kilku godzin, a następnie kilka razy ją powtórzyłem, aby odblokować lepsze pistolety i więcej umiejętności dla różnych klas.

World War Z jest nijaki i nie zapadający w pamięć ale jest przyjemny do grania w przeciwieństwie do Overkill’s The Walking Dead, która była pomyłką, że w ogóle powstała. World War Z jest w większości dobra ale zawodzi w drobiazgach, ważnych wyborach projektantów.


Loading

Translate »